czwartek, 17 października 2013

Czerwona Kufajka

Czerwona kufajka była kolejnym hiciorem na firmamencie naszej szarej rzeczywistości.

Za dynastii MingPRL  wszyscy byli sobie równi i broń Boże nikt nie miał prawa się wyróżniać z tłumu. Dlatego lud hojnie był obdarowywany przez swojego państwowego pracodawcę, Cudnymi kurteczkami lub bezrękawnikami. W kolorze bliżej nie określonym.


 Po których jedyne co się cisnęło na usta to ja cię pie....lę co ja im takiego złego zrobiłem(am), że muszę to nosić. Ale narzekać też nie można było. Za to zimy były mroźne. Więc niejeden pewnie się cieszył z praktycznego przyodziewku. I także po pracy dumnie kroczył w wacianym wdzianku i nikogo to nie dziwiło.

 Jak to bywa z rzeczami praktycznymi szybko się przyjmują. A po naniesieniu kilku poprawek stylistycznych i dodaniu ładnego koloru. Popularny Waciak stał się ładną kufajką (jak ją wtedy nazywaliśmy) . Kufajki widać było wszędzie. I pan Tadek za rogu ją polubił. Pani Marysia dumnie kroczyła na swoich niebotycznie wysokich szpilkach, obładowana siatami. Lecz z dumnie wypiętą klatką piersiową, którą opinał zielony bezrękawnik. Dzieci wesoło broiły, śmigając w kolorowych kamizelkach. I nawet księża, narzucali na swoje sutanny wypchane watoliną kufajki. Oczywiście w nie rzucających się kolorach,(bo nie wypada). By cichcem przemknąć od plebani do zakrystii.

Oczywiście nasza grupa, szybko wypatrzyła swoimi kaprawymi ślepiami, praktyczny przyodziewek. I także nas ogarnął kufajkowy szał.

Jako pierwsza z naszej grupy. Właścicielką tego cuda stała się osławiona posiadaczka króliczego pogromu. Czyli nasza Anetka.

Pewnego wiosennego dnia. Koleżanka dołączyła do naszego rozwrzeszczanego grona. Przyodziana w czerwoną, waciakowo kufajkową ozdobę ciała.
Dziewczę wyglądało naprawdę ładnie. I nawet nam nie wypadało nic innego. Jak pogratulować dziewczynie takiego zakupu.

Oczywiście rodzice Anetki i jej brata Artura.Przyodziewając swoje latorośle, zapomnieli, że biorąc pod uwagę ich temperament. Powinni oni biegać co najwyżej w biodrowej przepasce. Bo tak jest dla nich najbezpieczniej. Niestety rodziciele, naszych przyjaciół, może bardziej bali się o odmrożenie członków dzieci niż np. o ich życie.

No, ale miało być o kufajce. Ulubionym miejscem naszych spotkań był oczywiście trzepak. Na, którym wykonywaliśmy różne zwisy. Lecz to  dla nas było za mało. Więc opanowaliśmy rosnącą w pobliżu Topolę.
Drzewo było wysokie i rozłożyste. I jak to bywa w bandach zaznaczyła się na nim hierarchia ważności, ale także odwagi lub durnoty (jak kto woli),w naszym osiedlowym stadzie. Oczywiście najwyżej wdrapywało się rodzeństwo A. Na niższych konarach siedziała moja siostra Kasia i jej zastępca Beata. Pod nimi podnóżki , czyli Ja, Magda i czasami Marzena. Na ziemi stała Gosia, która zawsze była słusznej wagi i raczej nie miała szansy by się wdrapać nawet na na najniższy poziom.

W takich to chwilach idealnie pasowały do nas słowa piosenki, którą śpiewał Gnarls Barnklay o wdzięcznym tytule "Crazy" (zwariowany, pomylony)
Gdyby głupota bolała, pewnie trudno by nam było funkcjonować w świecie. Niestety nic nas nie chroniło przed konsekwencjami naszych durnych poczynań, które nam się wydawały nadzwyczaj mądre i przyszłościowe. Prawda była bardziej okrutna. Rozumem śmiało można powiedzieć, że się zamieniliśmy z osłem. Z całym szacunkiem dla osła, bo przecież jego tak natura stworzyła. A my byliśmy niby gatunkiem myślącym, z czym bym teraz polemizowała. Uparci byliśmy w swoich poczynaniach niczym on, lecz mózg mieliśmy raczej wielkości szpilki. I pewnie jeszcze nas uwierał.
I tak pewnego wiosennego dnia, kwiat naszej konspiracji. Spotkał się pod romantyczną Topolą. By jak zwykle zająć swoje miejsca na grzędach. Kiwając zwisającymi kulasami. Tworzyliśmy następne projekty typu. "Jak najszybciej saperką "Hitlera" dokopać się do Chin, lub jak zwędzić wycieraczkę Rupieciowskiej i zostawić ją na drugim piętrze. Ta wizja trochę nas rozmarzyła.

W końcu ból dotykający nasze cztery litery, które w styczności z niewygodnym konarem. Wołały o chwilę odpoczynku. Nas trochę otrzeźwił. Więc z godnością równą tej jaka panuje w gronie szympansów, próbowaliśmy zejść jak najszybciej na ziemię. Oczywiście nikt nie chciał być ostatni, łącznie z przodownikami Anetą i Arturem. O ile Arturowi widać było bliżej do naszej małpiej rodziny. To już Anetka miała mniej szczęścia. I zaczepiła swoją czerwoną kufajką o jeden z cieńszych konarów. Jak to mówią miała więcej szczęścia niż rozumu, bo do ziemi były co najmniej trzy metry, a konary wiadomo lubią się łamać. Dobrze, że drzewo mieściło się przy trasie biegnącej do przystanku autobusowego. I jakiś sprawniejszy sąsiad, pomógł zejść niedoszłej stylistce nieboszczyków na ziemie. Kufajka miała wielką dziurę, więc nadawała się do wyrzucenia.

A ja mam wrażenie, że powiedzenie "siedem żyć kota". Tyczy się raczej Anety.
Pozdrawiam







 



About Mam do powiedzenia

Pellentesque penatibus, sed rutrum viverra quisque pede, mauris commodo sodales enim porttitor. Magna convallis mi mollis, neque nostra mi vel volutpat lacinia, vitae blandit est, bibendum vel ut. Congue ultricies, libero velit amet magna erat. Orci in, eleifend venenatis lacus.

You Might Also Like

1 komentarz: