środa, 2 października 2013

Stara Rupieciowska

I tytuł mówi sam za siebie. Stara Rupieciowska, bo tak ją nasza szajka nazywała. Prawdziwego nazwiska jakoś nie mogę sobie przypomnieć, ale przydomek mogłabym wyrecytować obudzona o 12 w nocy. Była to nasza sąsiadka z bloku 78, mieszkająca na parterze. Z aparycji podobna do Hogaty z tym, że posturę miała wyższą i bardziej przesuszoną. Osoby tej szczerze nienawidziliśmy, z powodu jej upierdliwości i ciągłego wydzierania się na nas. Byśmy bawili się gdzie indziej. Chociaż zaraza miała okna z drugiej części bloku i raczej nasze wrzaski (czyt, rozmowy na poziomie) do niej nie dochodziły. Osoba ta spędzała nam sen z powiek. Czarę goryczy, przepełniła sytuacja. Gdy kobieta nasłała na nas Milicję, oczywiście nie czekaliśmy, aż do nas podejdą. Tylko uciekliśmy do domów, aż się kurzyło. Zachowując przy tym dostojną postawę, by nikt czasem nie pomyślał, że my się boimy. O nie, my boimy!. Jak w tytule filmu, nie widzieliśmy innego wyjścia "Starsza Pani musi odejść". Chociaż by oddać uczciwość naszym myślom, to słowa "Starsza Pani", byśmy podali w innej formie. No, ale zostawmy drastyczne słownictwo i skupmy się na faktach.
  Z racji tego, że starszyzna naszego plemienia, liczyła sobie zaledwie dziesięć lat. A podnóżki, czyli Ja , Marzena i Magda sześć i pięć. Cechował nasze zgromadzenie wysoki iloraz inteligencji, poprzedzony wielką wyobraźnią, którą potęgowała wiedza zdobyta na różnych bajkach, tudzież podejrzanych za kotarek i drzwi filmach puszczanych po dwudziestej.
Tak więc wykorzystaliśmy naszego tajnego agenta ps. Hitler by wykopał, wilcze doły w piaskownicy, które pieczołowicie przykrywaliśmy patykami, kartonami i różnym igliwiem. Byliśmy święcie przekonani, że "Stara Rupieciowska", wpadnie do któregoś dołu. Nasz plan, według nas był opracowany do perfekcji i nie było tam miejsca na porażkę. Nie mieściło nam się w tych małych móżdżkach, że Sąsiadka nie wychodzi z bloku dalej niż na metr, a jak to robi to przeważnie po to by na nas nawrzeszczeć. A jakby jakimś cudem wpadła do któregoś wykopu, to co mieliśmy z nią zrobić?. Tak więc chcąc nie chcąc, musieliśmy uznać. Chociaż nie bez oporu, że wilcze doły , to nie jest to. 
Po długiej i burzliwej naradzie, która miała być tajna. A nasze wrzaski, chyba słyszało całe osiedle, łącznie z zainteresowaną zgromadzeniem Panią R. Pomiędzy naszymi rykami, wyciem i zgrzytaniem zębów, udało nam się wytypować zwycięzce następnego wspaniałego pomysłu. Tym razem laur otrzymał Artur. Jeden z naszej starszyzny. Obdarzony naszym zaufaniem i przepełniony dumą z racji powierzonego mu tak odpowiedzialnego zadania. Wspiął się na wyżyny  swojego umysłu i przypomniał sobie, że ma kumpla, który też ma kumpla, którego brat jest szczęśliwym posiadaczem jednej zdechłej myszy i najprawdziwszego zgniłego jajka. Opatrzonego certyfikatem, dziesięciodniowego pobytu po za lodówką. Bez jaj, to musiało śmierdzieć. Był jeden problem, nie ma nic za darmo. Przecież ten kolega kolegi się napracował. Zdobył mysz, zwędził matce jajko. Doprecyzował jego przeznaczenie, które miało się dopełnić przy rozbiciu zbuka. Więc chcąc nie chcąc, zrobiliśmy zrzutę (za Chiny nie pamiętam kwoty), chociaż raczej nie była to wielka suma. Wysupłaliśmy nasze drobniaki i dla dobra sprawy. Zakupiliśmy narzędzia, potrzebne do dopełnienia naszej zemsty.
Oczywiście obóz nasz podzielił się na damski i męski. Mężczyźni nieśli mysz, a dziewczyny jajko. I z tryumfem, wrzuciliśmy nasze zdobycze Pani Rupieciowskiej na balkon. Szczęście nasze i uczucie spełnienia, trwały może jeden dzień. Po wielkiej ekscytacji i uczuciu, że sprawiedliwości stało się za dość. Doszły nas wyrzuty sumienia. W gruncie rzeczy dobre były z nas dzieciaki i uczucie wendety raczej było nam obce. Więc zwędziliśmy, jedną zdechłą różę z przyblokowego ogródka i postanowiliśmy ją zanieść starszej Pani na przeprosiny. Jednak poczucie kobiecej estetyki doszło do głosu i któraś z członkiń naszego światłego klubu sobie przypomniała, że pod administracją rosną piękne lilie. Tak więc te kwiaty zanieśliśmy naszemu wrogowi na przeprosiny. Sąsiadka o dziwo nawet nas miło przyjęła, może nigdy nie dostała kwiatów?. Po tej uroczystej chwili, większa część naszego zgromadzenia musiała się tłumaczyć podczas spowiedzi z kradzieży kwiatów, zrywanych przecież w słusznej sprawie. Młodszej części się upiekło.

Chyba, prawie każdy z nas dzieci z blokowisk miał taką Rupieciowską. Ja swoją teraz wspominam z nostalgią. W końcu była nieodzownym członem mojego dzieciństwa.

Pozdrawiam
About Mam do powiedzenia

Pellentesque penatibus, sed rutrum viverra quisque pede, mauris commodo sodales enim porttitor. Magna convallis mi mollis, neque nostra mi vel volutpat lacinia, vitae blandit est, bibendum vel ut. Congue ultricies, libero velit amet magna erat. Orci in, eleifend venenatis lacus.

You Might Also Like

3 komentarze:

  1. Witaj Kochana,na nowych śmieciach. Pozdrawiam serdecznie Edyta:))

    OdpowiedzUsuń
  2. Witaj Dorotko, przynioslo mnie tu z mb.
    Milo cie spotkac pod nowym adresem:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej dziewczyny
    Cieszę się że, stare towarzystwo będzie do mnie zaglądać. Serdecznie pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń