poniedziałek, 7 października 2013

Przedsiębiorczość zgnieciona w zarodku

Co kolekcjonowały dzieci w PRL?. Tutaj mały Quiz.

a) Czy był to najlepszy smartfon, z dostępem do internetu.Z tryliardem pikseli, by zrobić kompromitujące zdjęcie nielubianemu koledze czy koleżance i umieścić je na portalu gdzie " gęb jest wiele"?.

b) Czy może była to setna bluzka, lub trzydziesta para materiałowych trampek za bagatela trzy stówy. Bo przecież te nieoryginalne nie wchodzą w grę, bo jak tu się znajomym pokazać. Czyli jak wyżej, nie będzie się czym pochwalić na gębach i o zgrozo kto by takie nieoryginalne "polubił"?.

c)A może były to zdjęcia przed lustrem, które zainteresowany sam sobie robi?. Czego pochodną jest wysyp zdjęć w internecie dziwolągów męskiego i żeńskiego pochodzenia. Tych pierwszych z wiszącymi spodniami w kroku i napiętymi muskułami. I obowiązkowo groźną miną. 
Te drugie w tak wygiętych pozach, że nawet Nadia Comaneci ( rumuńska gimnastyczka, zdobywczyni pięciu złotych medali olimpijskich, dwukrotna mistrzyni świata, dziewięciokrotna mistrzyni Europy) by się ich nie powstydziła. Oczywiście obowiązkowo z ustami w kształcie dzióbka. 

No nie dręczmy już czytelnika. W czasach kiedy lustro służyło do tego, by się w nim najwyżej przejrzeć i spojrzeć czy czasem się nie ma brudnych zębów. Kiedy na telefon stacjonarny, czekało się około piętnaście lat (jak dobrze poszło). A trampki nazywały się "Juniorki" i nie było co "lubić". Bo wszyscy mieli takie same. My zbieraliśmy co się da. Począwszy w moim przypadku od papierków po czekoladach, złotek, sreberek po gumach. Różnych  kolorowych naklejek. Karteczek z podobiznami durnie uśmiechających się piesków i kotków. Pamiątek z świątobliwymi postaciami, otrzymywanymi przy okazji kolędy lub wyświęceniu na księdza kolejnego diakona.

Wszystkie te cuda pieczołowicie trzymałam w wielkim pudełku po czekoladkach. Pudełko było duże z typu takich co Pierwszy Sekretarz KC PZPR dostawał wraz z naręczem goździków. Więc pudło miało słuszne rozmiary. I tylko można się domyślać jakim cudem czekoladki kiedyś trafiły do mojej  robotniczej rodziny. Nie skoligaconej z władzą. Może ktoś z moich wyrobił 500 % normy i w ramach wdzięczności narodu. Czekoladki należały się jak psu buda. Ta nie wyjaśniona acz bardzo interesująca sytuacja, nadawała tylko większego prestiżu mojej kolekcji.

Dzięki cioci Ani, która przysyłała nam paczki. W których za każdym razem znajdowały się cenne słodycze, aromatyczne kawy.



 Katalogi z pięknie ubranymi Paniami i Panami. Po których było widać, że od solarium nie stronią. A uśmiechy na ich twarzach były tak szerokie, że tylko durny by się nie domyślił, że komunizm im nie doskwiera. 




Tak więc szybko stałam się potentatem na rynku blokowo-osiedlowym.  w branży obrazkowo - złotkowej. 

Co cechuje dzieci?. Na pewno duża wyobraźnia i brak jakichkolwiek  hamulców przed  ryzykiem. A co za tym idzie nie przejmowanie się konsekwencjami swoich poczynań. Normalnie kapitalizm w czystej postaci. Moje pudło po wiadomych czekoladkach szybko się napełniło. A pożądliwie wybałuszone gały moich koleżanek i kolegów, prześladowały mnie nawet w domu. Jako słynny filantrop osiedlowy i w gruncie rzeczy dobra dusza. Postanowiłam skrócić męki moich przyjaciół. Więc otworzyłam sklep. By także maluczcy tego świata, mogli zaznać trochę luksusu. I za przysłowiowe grosze, doznali trochę szczęścia jakie daje posiadanie rzeczy oryginalnych.

Wiec przytachałam moje pudło do naszej piaskownicy, która tym razem nie miała służyć. Jako ostatnie miejsce spoczynku Pani Rupieciowskiej. A miała stać się mekką biznesu, oazą dla myślących twórczo. Kolebką rozkwitającego kapitalizmu. A to wszystko tylko dzięki mnie.

Tak więc zaczęłam wykładać mój  towar na drewniane obrzeże piaskownicy.  Dzieci na początku z pewną dozą nieśmiałości spoglądały na moje cenne śmiecie. Z czasem gdy  asortyment zaczął się powiększać, co poniektórym zaczynały puszczać hamulce. Jako, ze darcie japy było dla nas tak naturalne jak oddychanie lub czynności fizjologiczne. Szybko wokół mojego kramiku zebrany tłum młodych obywateli dał się ponieść emocjom. I zrobił się taki gwar, którego nawet najlepsze przekupki by się nie powstydziły.  Dzicz, bo inaczej tego nie można było nazwać. Podzieliła się na kilka obozów. 

Tak więc byli "Wzdychacze" (to ci, co wiedzieli że nie maja pieniędzy. A od Mamy nic nie wydębią).
Następna grupa "Jeczydusze" (czyli a po ile?, za ile?, a może taniej?. Cholera wszędzie ceny, a oni tylko targować się).
Trzecią stanowili ci najbardziej nieobliczalni czyli 'Świrusy" (Znaki szczególne rozbiegany dziki wzrok, tępe wpatrywanie się w upatrzony towar. Rozpychanie się łokciami w kierunku lady tzn. obrzeża. 

I w tym wszystkim ja władca kramu, który musiał to całe towarzystwo okiełznać. 
Jakoś sobie poradziłam. Mój towar rozszedł się tak szybko niczym kalosze w deszczowy dzień na koncercie Woodstock. Lub sandały w zakonie Benedyktynów. Zmęczona, ale szczęśliwa mogłam podliczyć mój pierwszy utarg. Nie był on za duży, bo też ja nie byłam pazerna (czyt, w ogóle się nie znałam na pieniążkach i przyjmowałam każdą kwotę jaką mi zaproponowano).  W myślach już rozwijałam interes, planując otworzyć inne placówki w okolicznych piaskownicach. 

No tak biznes na pewno by się kręcił. Gdyby nie wtrącili się w to dorośli. Ci jakoś nie poznali się na moim biznesie i nie zauważyli ,że dzięki mnie ich dzieci mogły uszczknąć trochę luksusu. I lawinowo zaczęli przychodzić do moich rodziców, że ja ich rodzona córka. Za pieniądze sprzedaję ich potomkom jakieś śmieci. 

Śmieci!!! Śmieci!!, o czym oni mówią. O tych dobrach luksusowych, które te łachudry zdrajcy moi koledzy mogli za bezcen kupić. 

Oczywiście nie muszę pisać, jak szczęśliwi byli rodzice domorosłego biznesmena. I tak zalążek mojej przedsiębiorczości, który na pewno by się rozwinął został zgnieciony w zarodku. Ach ci dorośli. 
Pozdrawiam





About Mam do powiedzenia

Pellentesque penatibus, sed rutrum viverra quisque pede, mauris commodo sodales enim porttitor. Magna convallis mi mollis, neque nostra mi vel volutpat lacinia, vitae blandit est, bibendum vel ut. Congue ultricies, libero velit amet magna erat. Orci in, eleifend venenatis lacus.

You Might Also Like

2 komentarze:

  1. Ja,juz dawno wiedziałam.A wiesz o czym? Masz dobre pióro,fajnie sie czyta.Pozdrawiam serdecznie Edyta:))

    OdpowiedzUsuń
  2. Edytka cieszę się, że do mnie zaglądasz. I że ci nie przynudzam haha. Serdecznie pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń