środa, 9 października 2013

Futro z królika

Teraz  będzie wykład o modzie szanowni koledzy i koleżanki .

 Nasz ubiór cechował styl, który można nazwać łachmaniarsko - użytkowym. Nie było tam składu i ładu. Na co dzień miało być praktycznie, dosyć schludnie (by się w szkole nie czepiali).  Więc na naszym wybiegu modowym, główne trendy wyznaczały zapędy kreatorskie naszych Mam. A że biedulki swoje inspirację musiały czerpać, z niedostatku, popędzanego pustymi pułkami w sklepach. Więc lekko mówiąc działo się. Na co dzień (czyt na podwórku) przeważały kurtki, w których jeżeli już rękawy stały się za krótkie. To Mamy pieczołowicie dorabiały do nich szydełkiem mankiety i znowu było gitara. Hitem były robione na drutach spodnie na zimę, które po styczności z śniegiem. Wyglądały jak mokra sztywna szmata, z przyczepionymi śnieżnymi kulkami. Czego wynikiem było, że delikwent ledwie mógł dojść do domu. A jak udało mu się to zrobić to prawdziwym wyzwaniem było je ściągnąć. I model potrzebował pomocnika by pozbyć się kłopotliwego ciucha z swoich zmrożonych przeszczepów.


Ja z siostrą posiadałyśmy takie same sukienki. Niebieskie w białe grochy. Które babcia uszyła ręcznie, beż żadnej maszyny. Wyobrażacie sobie?. Nie było widać żadnej różnicy. Ja gdybym miała coś uszyć ręcznie. To nawet zombi by tego nie chciało nosić, a jeżeli jakimś cudem by udało się go do tego przekonać. To za cholerę nikt by go nie wyciągnął z pola kukurydzy, bo przecież on też ma jakąś godność.

Spodnie naszej gwiazdorskiej osiedlowej obsady miały doszywane łaty na kolanach, a zdarzało się, że także na pewnej części ciała na cztery litery ( to pewnie u tych co się dużo lubili uczyć). I często siedzieli na pewnej wypukłej części ciała.

Oczywiście dziewczynki nosiły bluzki po siostrze, po Mamie, Stryjecznej Cioci szwagra. Po koleżance z pracy, która kiedyś miała figurę modelki, ale teraz się jej zdeczka przytyło jakieś czterdzieści kilogramów, więc samo się przez się rozumie, że już się w nią nie wciśnie.

Nasi chłopięcy modele, nosili ciuchy oczywiście po bracie (po siostrze by się nie odważyli), po tacie było już gorzej z racji większych gabarytów rodziciela, ale już po kuzynie garderobą się nie pogardziło. Oczywiście stryjeczny wuj szwagra, z pierwszego małżeństwa też mógł być w to zamieszany.

No można powiedzieć, że wybredność był to nam nie znany termin.

Oczywiście to co wyznaczało trendy naszej codziennej mody, nie trzymało się kupy jeżeli chodzi o wyjścia nacechowane większym dostojeństwem.

O nie!, były to najczęściej wyjścia do kościoła w Niedzielny poranek. Herbatka u Babci, ciasteczko u cioci Krysi na imieninach. Różne gale szkolne, występ magika w osiedlowym klubie. Święto 1 Maja i inne nie mniej uroczyste święta.

Wtedy kończył się niedbały luz widoczny na naszych poobijanych członkach.
A zastępowała go sztywność wykrochmalonych białych koszul i bluzek. Z obowiązkowo przewiązaną czarną wstążką pod szyją dla nadania odświętnego   charakteru całości. Dziewczynki wdziewały plisowane granatowe spódniczki. Chłopcy zakładali spodnie z charakterystycznymi kantami, o które można się było skaleczyć. Fryzury były przykładne. U chłopców cięcie przeważnie na "kniazia" (czyli grzywka na oczy, z kształtem fryzury uzyskanym przy pomocy garnka), lub przylizane włosy na bok. A dziewczynki posiadały dwa kitki, z imponującymi kokardami.

W tą naszą szarą rzeczywistość. Wdzierała się czasem jakaś jutrzenka. A to ktoś otrzymał paczkę z zagranicy, w której była piękna kurtka. Inny szczęściarz posiadał tatę marynarza lub Mamę stewardesse, którzy kupili gdzieś ciuchy za dewizy. Lub jak w przypadku mojej koleżanki Anety był to zakup na hali targowej ciepłego futra z królika.


W pewien zimowy wieczór. Aneta wraz z swoim Tatą przyszła do nas po coś, po co ? już nie pamiętam. Nie to było istotne. Za to ważne było, co moja przyjaciółka miała na sobie. Wyglądała niczym biały futrzany Anioł, widniejący na firmamencie naszej szarej rzeczywistości. I nawet truchełka królików, wydawały się zadowolone, że straciły życie dla tak wspaniałej osoby.
Trzeba było mnie zobaczyć. Nie mylił się onegdaj pewien mądry Terencjusz wypowiadając słowa "Homo sum; humani nihil a me alienum puto"(Jestem człowiekiem i nic, co ludzkie, nie jest mi obce).
Zaczęła mnie zżerać taka zazdrość, że zachodziła obawa. Czy ja przeżyję wizytę mojej sąsiadki. Chociaż jeżeli oddać mi sprawiedliwość, to pomijając moje haniebne zachowanie. Bardzo lubiłam Anetę, którą wszyscy uwielbiali. Za jej dobre wrażliwe serce. Zawsze dla każdego miała miłe słowo. Nikogo nie obgadywała. Oczywiście za wyjątkiem Starej Rupieciowskiej, ale to chyba można też jej oddać na plus. No po prostu ideał.
Więc jakoś zwalczyłam, słabostki mojego charakteru i pogratulowałam "Ideałowi" posiadania tak wspaniałej szaty.

Szybko futrzany przyodziewek, naszej Anetki stał się tematem tygodnia. Oczywiście wiele moich koleżanek, widząc pierwszy raz "biała jatkę" wykonaną na królikach, którą z wielką przyjemnością nosiła nasza przyjaciółka. Zieleniało z zazdrości, niektórym mowę odbierało (jak np. mi). Inne te bardziej wredne mówiły, że nie ma się czym chwalić. Bo przecież ich ciocia,kuzynka i Bóg raczy wiedzieć, kto jeszcze z znajomych też takie ma, tylko ładniejsze.

I takim sposobem królicza sól w oku nie jednej z dziewczyn. Jestem o tym święcie przekonana. Przyczyniła się do tego, że los futrzaków, a co gorsza prawie Anety, był przesądzony.

Był grudzień i co wieczór chodziliśmy na Roraty. Gdzie, też trwała rywalizacja o to, kto ma najlepszy lampion. Albo komu się szybciej bateria wyczerpie. Lup kto się poślizgnie i wyłoży na glebie rozbijając lampion w drobny mak. 

Wracając z kościoła wieczorową porą, a do domu nie mieliśmy daleko.I tak często skracaliśmy sobie drogę. Idąc zamiast po schodach prowadzących do naszego bloku. To szliśmy wydeptanym skrótem pomiędzy dziko rosnącymi krzaczorami niewiadomego pochodzenia.  Na ścieżce mieściła się jedna osoba, więc gęsiego w ciemnościach wieczoru posuwaliśmy się rechocząc z jakiegoś na pewno udanego kawału. Akurat traf chciał, że to Aneta prowadziła rozbawiony peleton. I nagle jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, właścicielka króliczego cmentarza nam zniknęła z oczu. Okazało się, że komuś. A nie słyszało się wtedy o złomiarzach. Przydała się metalowa płyta przykrywająca otwór kanalizacyjny. I nasza Anetka wpadła do dziury. Całe szczęście, że dół nie był z tych bardzo  głębokich. Było w nim jednak dużo wody. Skończyło się na rozbitej głowie i rozerwanym zmoczonym futrze.Który teraz przypominał raczej mokrą kurę, a nie królika.

Może to była zemsta królików, albo zła energia wysyłana od zazdrosnych koleżanek, tak podziałała W każdym bądź razie, przyjaciółka już więcej nie założyła swojego futerka.

Pozdrawiam






About Mam do powiedzenia

Pellentesque penatibus, sed rutrum viverra quisque pede, mauris commodo sodales enim porttitor. Magna convallis mi mollis, neque nostra mi vel volutpat lacinia, vitae blandit est, bibendum vel ut. Congue ultricies, libero velit amet magna erat. Orci in, eleifend venenatis lacus.

You Might Also Like

3 komentarze:

  1. Uwiebiam Twoje teksty.Zemsta królików he...pozdrawiam:))

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej Edytka:)
    Ja też nie myślałam, że króliki są takie pamiętliwe. No, ale kto by nie był jakby mu zrywali skórę haha. Serdecznie pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Tak dzikiego bloga dawno nie widziałem;p

    OdpowiedzUsuń